One vision
Wejszłam tak sobie na oficjalny kanał zespołu Queen i obejrzałam parę klipów. Do tego konkretnego, którym się dziś dzielę, zachęcił mnie dopisek (Extended) - mam bowiem tę piosenkę w Singstarze, a przy śpiewaniu każdej z nich dodatkową atrakcją jest właśnie oglądanie teledysku - więc zazwyczaj to mi wystarcza.
I nagle coś we mnie zaskoczyło, co w tym wideo widać dokładnie. To nie jest znany, pamiętany i czczony przez tłumy wtedy i dziś Freddie Mercury. Znaczy, to jest on, ale nie tylko - to czterech, równie ważnych i równie dużo wnoszących mężczyzn, skupionych na tym, co robią najlepiej: zapewnianiu ludzkości ponadczasowej rozrywki. I dobrze się przy tym bawiących. Czy, jako fan zespołu z czasów ich świetności, mam prawo się obrażać, że nie rozwiązali grupy po śmierci Freddiego tylko znajdowali różnych wokalistów i kontynuowali karierę? Przecież cóżby innego tych trzech jeszcze żyjących staruszków miało robić? Że nawet, skądinąd fajny, Robbie Williams nie ma tak fantastycznego głosu (bo nie jest identyczny) jak Freddie - co z tego? Zawsze mogę przecież po prostu nie słuchać. I tyle. To przecież już na zawsze mi zostanie.