Hayao Miyazaki ma siedemdziesiąt lat
Przez niespodziewany minimaraton Angel Beats! nie zdążyłam się wyrobić wieczorem, gdy zorientowałam się, że... Tak, to właśnie wczoraj obchodził urodziny jeden z najlepszych (nie nazwę go "najlepszym", bo moim ulubieńcem zawsze jest Satoshi Kon) reżyserów animacji i filmów w ogóle. Życzyłabym "sto lat" czy coś w tym stylu, ale jeszcze trzydzieści lat życia to za mało, mocno za mało na tak wielkiego twórcę.
Zazwyczaj lubię negować doskonałość powszechnie uwielbianych rzeczy, ponieważ przeważnie są niskich lotów, dzięki czemu podobają się mniej wymagającym odbiorcom. Nie, nie oznacza to, że szukam tylko niszowych i intelektualizujących produktów - wręcz przeciwnie. To, czego bardzo nie lubię, to fanatyzm i przehajpowanie. I tak, Code Geass czy God of War to niezła rozrywka, ale istnieją rzeczy lepsze, mądrzejsze i pełniejsze, nawet w ramach tego samego gatunku. W przypadku filmów Miyazakiego było inaczej, jego sława i popularność są zasłużone, a filmy - mądre, w bardzo rzadkim typie trafiających do ludzi w każdym wieku (no, może poza kilkoma wyjątkami, jak Mononoke Hime). Są zabawne, ale i mądre, przekazują ważne wartości, ale nie moralizują, pokazują pięknie zaprojektowane postaci i otoczenia oraz ciepłe sceny, ale nie nudzą, nie przeciągają, nie drażnią, nie narzucają się.
A to, co lubię w jego filmach najbardziej, to postaci. Zwłaszcza żeńskie - mam wrażenie, że ostatnio zaistniał deficyt na silne, mądre i dojrzałe dziewczyny - tego typu postacie zazwyczaj są nimi tylko w kontraście ze zdziecinniałą resztą obsady.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.