sobota, 22 października 2011

Maji de Watashi ni Koi Shinasai! - pierwsze wrażenia

Fantastycznie - dopiero druga notka z cyklu i już taki poślizg! Może być już tylko lepiej. 

Miałam dobre przeczucia wobec tej serii i pierwszy odcinek ich nie zawiódł. Dlaczego? O tym poniżej:


Po co właściwie to oglądałam?

Inne tytuły to Fall Seriously in love with me, albo Majikoi - Oh! Samurai Girls, albo po prostu Majikoi.

W tym sezonie zapowiedziano dwie serie ze szkołą pełną bijących się dziewcząt. Dlaczego natychmiast pogardziłam Maken-ki, a na to się napaliłam? Cóż, intuicja. Może dlatego, że nie widziałam w trailerze żadnych majtek - z drugiej strony bohaterki były w nim całkiem nagie. A może dlatego, że prezentowały tam swoje style walki, zamiast majtki. A może dlatego, że bohaterki zdawały się różnić między sobą czymś więcej niż tylko majtkami?...
Spodziewałam się więc czegoś w rodzaju Ikkitousena. Dostałam... Nie do końca Ikkitousena.

Odcinek

Zaczynamy od dwóch dziewcząt w mundurach, uciekających przed czymś. Jedna z nich przypomina mi z wyglądu Ryomou z wspomnianego wcześniej Ikkitousena, ale niczego się o nich dziś nie dowiemy, nawet niewiele będziemy je widzieć.

Jesteśmy bowiem na polu bitwy - walczy tu ze sobą nawzajem praktycznie cała szkoła.

Z helikoptera walczących obserwuje pani reporterka, kamerzysta i dyrektor szkoły. Ten ostatni wyjaśnia zasady: sprzeczki między klasami mogą być załatwiane takimi właśnie ustawkami. Broń jest specjalnie wydawana przez szkołę i tak przygotowana, żeby bolało, ale nie zrobiło poważnej krzywdy, wolno rekrutować uczniów z innych klas i do pięćciesięciu osób spoza szkoły, bo uczy to negocjacji, a bitwa kończy się, gdy głównodowodzący jednej ze stron zostanie pokonany lub wzięty do niewoli.
Poza tym decyduje siła, liczebność i taktyka, czyli jak w prawdziwym życiu.

I faktycznie, to wszystko wygląda bardzo poważnie.

Są wyspecjalizowane oddziały (na obrazku powyżej - pokojówki - nindże)...

...a pomniejsi dowódcy mają swoje własne obozy.

Prezentacja najważniejszych bohaterek wygląda jak być powinno, czyli najpierw pokaz ich umiejętności w zamiataniu przeciwnika, potem wykrzykiwanie imienia i ustawianie się w prezentującej pozycji, na koniec jeszcze plansza z imieniem i nazwiskiem, specjalnie dla Kochanego Widza.

Oto i centrum dowodzenia klasy F, niby tej gorszej, ale oczywiście to z niej pochodzą najważniejsi bohaterowie i to im mamy kibicować.

One-man Armies? W mojej adaptacji eroge? To bardziej możliwe niż się może wydawać!

Ale poza supersilnymi wojowniczkami powalającymi na ziemię tłumy ważne jest jeszcze coś - taktyka! O czym wódz klasy S przekonuje się, wpadając w tak dużą ilość zasadzek, że chyba już zabrakło ludzi do regularnej bitwy.

Oto bowiem Główny Bohater, Yamato, genialny taktyk z klasy F. Chłopcy za nim to jego przyjaciele, wspierający w każdej chwili. Przyjaźni się on też, naturalnie, z wcześniej zaprezentowanymi, supersilnymi pannami.
Mam duże nadzieje co do jego postaci, mam bowiem słabość do genialnych taktyków.

Oto motywacja chłopaka, w serii krótkich flashbacków: jego starsza przyjaciółka, Najsilniejsza Osoba W Kraju, dała mu niedawno kosza. Yamato wie, że nigdy nie dorówna jej w walce, chce jednak pokazać, że może zdziałać samym zarządzaniem ludźmi tyle samo, a może i więcej niż jej pięści. I zdobyć jej serce.

Oto największa ilość fanserwisu dla mężczyzn jaką uświadczymy. Serio - ani jednych majtek, stanika, cycków, tyłków - nic!
Nawet trochę mnie to rozczarowało.

Superkoleżanki mają zaiste supermoce. Tak, to nie Ikkitousen, to bardziej Sengoku Basara. Basara gdzie jest mniej więcej po równo dziewczyn i chłopaków, a te pierwsze dostają nawet więcej czasu ekranowego i nie są tylko i wyłącznie tłem ani ozdobą? Tak bardzo to! Tego w Basarze brakowało!

Moja nowa waifu.

Istnieją różne sposoby, żeby obniżyć morale przeciwnika - na przykład wrzucić lanie po tyłku jednego z ich dowódców do internetów. Ach, cuda współczesnej technologii!

Walka dwóch podobno najpotężniejszych dziewcząt musi dawać dużo efektów świetlnych. Zaiste, Basara pełną gębą. Dobrze mi!

A oto i nagi, męski tyłek. Tak, ta seria jest dziwna - brak nawet półnagich panienek, ale facet w samej bieliźnie? W dodatku nie że jego ubranie się uszkodziło czy coś, a rozebrał się przy pierwszej możliwej okazji?
Nie no, nie mam nic przeciwko, ale jestem pewna, że nie tego się wszyscy spodziewali.

W każdym razie półnagi dowódca klasy S zostaje znokautowany i bitwa się kończy. Ta panna w środku, Momo, natychmiast przestaje walczyć z obiema pozostałymi i ucinają sobie pogawędkę na temat ogólnych wrażeń z walki.

Później dziewczyna znów daje kosza Yamato, a pozostałe koleżanki cieszą się, bowiem to oznacza szansę dla nich. Tak, tak - gość ugania się za tą jedną która go nie chce i nie zauważa, że wszystkie pozostałe do niego wzdychają. Motyw z reverse haremu, tylko odwrócony, już nawet nie wiem... Nic nie wiem.

Podsumowanie

No więc jest tak, że uwielbiam Sengoku Basarę. Jako całość - i grę, i anime, i muzyki słucham, i nawet twórczość fanowską przeglądam. Pewnie jeszcze do tego wrócę gdy będę o Basarze właśnie pisać.
W każdym razie - pierwszy odcinek Majikoi bardzo przypominał mi właśnie tę jedną z moich najulubieńszych serii. Jest to skojarzenie szalenie pozytywne. Zwłaszcza, że w Basarze brakowało mi kobiet, a gdy się już pojawiały i były interesujące, dostawały stanowczo za mało miejsca i czasu.
Dużo wspólnego miał też ten odcinek z pierwszym odcinkiem Horizona: od razu jesteśmy wrzuceni w wir akcji, stado bohaterów pokazuje nam od razu swoje działania na polu walki, zostajemy zbombardowani informacjami. Tutaj jednak było to jakby lepiej podane, a może po prostu konstrukcja zasad jednej szkoły jest mniej skomplikowana niż zasady całego świata tam.
Podobało mi się, na pewno oglądam dalej.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.