12 dni anime - #6 - Ashen Victor
We wrześniu pojechaliśmy z mężem na tydzień do Berlina. Zwiedzaliśmy muzea, ważne turystycznie obiekty, zaliczyliśmy zoo, ale nie bylibyśmy nami, gdybyśmy jeszcze nie zajrzeli do sklepów z grami i mangami.W pierwszym, mniejszym z mangowych sklepów, kupiłam sobie kolorowy magazyn o anime, a mąż - artbooki z gier. W kolejnym, takim naprawdę dużym, zdobyłam artbook z Go! Princess Precure, jeszcze więcej magazynów (skany plakatów i ilustracji z mojego Megami możecie zobaczyć tutaj), oraz gachapona z Hanayo Koizumi. Mieli tam fajny deal - albo bierzesz losową postać z Love Live za euro, albo wybierasz sobie za cztery - oczywiście wolałam wybrać. Niemcy mają w ogóle niesamowicie rozwinięty rynek mangi - nasze dwie liche półeczki w dużym Empiku bledną przy całym regale w byle saloniku prasowym - oraz, czego im jeszcze bardziej zazdroszczę, anime. Niestety, tylko z niemieckim dubbingiem, więc nawet nie pokusiłam się na tego ślicznego blureja ze Stella Jougakuin Koutouka C3-bu!, mój niemiecki po dziewięciu latach nauki nadal jest beznadziejny.
Poszliśmy też do sklepu bardziej komiksowego, od razu wskoczyłam tam w stosik starych używek. Przeczucie mnie nie myliło - pośród pojedynczych tomów ze środka różnych serii, znalazłam anglojęzyczne Ashen Victor, samodzielną historyjkę ze świata Battle Angel Ality, autorstwa Yukito Kishiro. Mam słabość do Ality - mimo że nie lubię sci-fi ani tym bardziej przygnębiającego cyberpunka, bardzo polubiłam barwną zgraję bohaterów, z główną bohaterką na czele. Wykreowany świat również był bardzo interesujący i sprawiał wrażenie żyjącego również poza poczynaniami Ality i przyjaciół. Taki właśnie jest Ashen Victor - tylko z wprowadzenia na tylnej okładce dowiadujemy się, że przedstawione wydarzenia mają miejsce parędziesiąt lat przed Alitą. Być może pora sobie Alitę odświeżyć i sprawdzić, czy choćby ukradkiem tam czegoś stąd nie wspomniano.
A sam komiks opowiada o Snevie, zawodniku motorballa (tego brutalnego sportu-wyścigu, którego i Alita próbowała), znanym z tego, że nigdy nie wygrywa, bo zawsze się rozbija na torze, zanim w ogóle osiągnie metę. Oczywiście jest cyborgiem, więc nie ginie, jedynie niszczy swoje ciało - co więcej, okazuje się, że sprawia mu to przyjemność, a to tylko początek głębszej afery. Nie tak bardzo jednak głębokiej, historyjka jest krótka, postaci trochę i są pobieżnie zarysowane, ale wszystko zgrabnie połączone i wyjaśnione. Za to jakość wydania jest beznadziejna. Cienki, szary papier, obrazki odwrócone, żeby dało się czytać "po normalnemu", kontrast tak mocno podniesiony, że delikatniejsze linie znikają. Przynajmniej format powiększony, no i zapłaciłam 2,5 euro za coś z ceną okładkową 14.95 dolarów. Nawet gdy było oryginalnie wydane w 1999 roku.
Nie pali mi się jakoś specjalnie do sequeli Ality, podobało mi się optymistyczne zakończenie oryginału, a kontynuacje, choć śliczne i epickie, są też dużo mocniej przybijające. Za to spin-offy przygarnę z radością, zwłaszcza takie nieoczekiwane.
Nie mam warunków do fotografowania moich mang, do ozdoby notki zgarnęłam więc skany z internetów.
Dwanaście Dni Anime to chińskobajkowe odliczanie do Świąt, służące też jako subiektywne podsumowanie mijającego roku. Tutaj link do Googlowej tabelki organizującej tegoroczną akcję w świecie anglojęzycznym, tutaj opis akcji, również po angielsku.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.