poniedziałek, 19 lutego 2018

Na główkę czyli czego się boję


Spacerowałam sobie ostatnio po Empiku w Kielcach, sprawdzając nowości i szukając sobie prezentu na urodziny. Grzebiąc w biografiach przypomniałam sobie, że jeszcze w liceum przeczytałam monografię Królowej Marysieńki Sobieskej autorstwa Boya-Żeleńskiego. Nie pamiętałam o tym ani w 2010 gdy uzupełniałam profil na Biblionetce, ani w 2014, gdy zarejestrowałam się na Goodreads. Mało co też z samej książki pamiętam, choć nadal wiek jak była wydana i jaką miała strukturę. I wtedy zrozumiałam wreszcie podłoże mojego lęku przed zaczynaniem nowych rzeczy i zbyt szybkim ich kończeniem.

Mój umysł zdaje się mieć dwa bieguny. Albo łapię obsesję na punkcie czegoś, żyję tym i pamiętam takie durne szczegóły jak kiedy ma urodziny Hal Jordan (jutro), albo bardzo szybko zapominam nawet najważniejsze elementy, jak choćby sam fakt, że coś czytałam lub oglądałam. Przy czym na raz mogę mieć obsesję na punkcie tylko jednej rzeczy, ale nawet najdrobniejsze szczegóły czegoś, czym pasjonowałam się dawno temu (jak Dragon Ball czy Pokemony), wracają z łatwością, jeśli im trochę pomogę.
Dlatego tak ważne jest dla mnie robienie notatek. Kiedyś odkryłam brulion, w którym moja mama w trakcie studiów bibliotekoznawczych zapisywała najważniejsze rzeczy o czytanych książkach. Sama też próbowałam taki swego czasu prowadzić, ale poddałam się chyba w okolicy trzeciego tomu Narnii - na szpitalnym łóżku ciężko było pisać. Pewnym tego zastępstwem miały być te wszystkie strony, gdzie zaznaczam, kiedy obejrzałam czy przeczytałam coś i jak to oceniłam, ale nawet możliwość dodawania krótkich komentarzy niewiele daje gdy minie kilka lat. Przynajmniej pomaga mi to potwierdzić, że teoretycznie coś już znam, ale na przykład z takiego anime jak Bottle Fairy z 2003 roku pamiętam tylko dużo późniejszą, mroczną teorię o jego zakończeniu. I dzięki niej samo zakończenie. Chociaż o samym jego istnieniu z kolei przypomniał mi niedawny wątek na 4chanie.
Takim notatnikiem miał być też ten blog, ale za bardzo skupiłam się na formalnym pisaniu recenzji, z konkretnym odhaczeniem przynajmniej dwóch zdań o kolejnych, obowiązkowych elementach, jak gra aktorska czy jakość animacji. W rezultacie zamiast zanotować sobie tutaj najważniejsze spostrzeżenia, zamieniam się w drugie Tanuki i blokuję, przez miesiące nie mogąc sklecić porządnej oceny soundtracka w anime, mimo że soundtracków przeważnie nawet nie zauważam. I moja najgorsza, najokropniejsza cecha: wieczne szukanie wad na siłę, żeby być sprawiedliwym, żeby nie wychwalać za bardzo, żeby nie lubić zbyt mocno.
Od dziś mam 29 lat, a to już prawie trzydzieści. Poważny wiek, w którym warto już myśleć o zawinięciu się w prześcieradło i czołganiu na cmentarz. Albo wzięciu w garść i pisaniu o tym, co zwróciło moją uwagę, bez Obowiązkowego Akapitu Streszczającego Początek Fabuły. Nie wiem, czy pomoże mi to publikować częściej - na pewno pozwala na dużo większą elastyczność, a pomysły same wpadają do głowy. Zazwyczaj w nocy gdy nie mogę zasnąć, pewnie przez to, że dopiero wtedy jestem wyciszona i nierozproszona. Sposobu na dobre zanotowanie tego co wtedy przychodzi mi do głowy jeszcze szukam.
Ale mój cel jest jasny: chcę móc kiedyś pogrzebać w archiwum bloga i przypomnieć sobie, co mnie urzekło lub znudziło tu czy tam. Mniej więcej tak jak planowałam z blogiem mającym dokumentować moje oglądanie Bleacha, oczywiście szybko porzuconym. Być może moje aktualne zamiary też szybko porzucę, porzucalska jestem w końcu. Ale wiem, że coś się musi zmienić - na nowy rok to zbyt typowo, niech więc będzie na urodziny!

Obrazek na początku notki pochodzi z anime Sorcery in the Big City, dostępnego na Crunchyrollu.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.